Rozmowa z Piotrem Rojdą, CFA – zarządzającym między innymi subfunduszami Caspar Globalny, Caspar Stabilny oraz Strategią Spółek Biotechnologicznych i Ochrony Zdrowia oraz Risk Parity.
– Inwestorzy powinni bać się skutków koronawirusa?
Piotr Rojda, CFA: – W tej chwili trudno stwierdzić, mamy zbyt wiele niewiadomych dotyczących sposobu transmisji koronawirusa, potencjalnych mutacji czy rzeczywistej liczby zarażonych – aby cokolwiek deterministycznie prognozować. W Casparze zainwestowaliśmy tylko w kilka chińskich spółek, bardzo starannie wyselekcjonowanych, w niektórych naszych produktach nie ma ich wcale. Sytuację trzeba obserwować, już wiele fabryk i miejsc pracy zostało tymczasowo zamkniętych, linie lotnicze zawiesiły loty do Państwa Środka. Wiele łańcuchów dostaw przechodzi przez Chiny, więc wpływ na gospodarkę na pewno będzie, ale nie wiadomo jak duży. Globalne rynki akcji póki co dobrze znoszą kwestię wirusa. Pod koniec stycznia indeks S&P500 znajdował się jedynie 3% poniżej szczytów, w pierwszych dniach lutego póki co akcje rosną.
Dowiedz się więcej o strategiach zarządzanych przez Piotra – biotechnologia >
– Jeśli jednak inwestor się boi, albo po prostu nie lubi ryzykować, to?
Piotr Rojda, CFA: – Mamy w ofercie dwa produkty dla osób o wysokiej awersji do ryzyka – subfundusz Caspar Stabilny oraz Strategię Risk Parity. W obu wypadkach inwestujemy w globalne akcje – choć w Azji nasze zaangażowanie jest niskie – ale także w skarbowy amerykański dług o wysokim duration. W styczniu, gdy sytuacja w Chinach rozwijała się bardzo dynamicznie, rentowności amerykańskich obligacji spadały – co oznacza, że ich ceny rosły i inwestorzy zarabiali. Dodatkowo umacniał się dolar amerykański.
– Czyli na razie mamy więcej medialnej hecy niż rzeczywistych problemów.
Piotr Rojda, CFA: – Trzeba obserwować sytuację i zobaczyć, jakie skutki to rozprzestrzenianie wirusa przyniesie. Jak wspomniałem, z pewnością w jakimś stopniu odbije się to na chińskiej gospodarce. Pewne straty poniosą też europejskie i amerykańskie firmy, które mają w tym kraju swoje fabryki. Już wiadomo, że ucierpi rynek turystyczny, nie tylko w Chinach, ale np. w Japonii, która jest dla Chińczyków popularnym kierunkiem. Wszystko zależy od tego, jak sytuacja będzie się rozwijała. Wydaje się, że na razie mamy do czynienia z pewnym uspokojeniem. O ile w pierwszych dniach liczba zakażonych rosła o 50, 70, nawet o 80% dziennie – to już w ubiegłym tygodniu tempo spadało i aktualnie wynosi około 15% dziennie. Liczba osób wyleczonych, to znaczy takich, u których najpierw testy na obecność wirusa były pozytywne, a następnie negatywne, przewyższyła kilka dni temu liczbę osób, które zmarły w wyniku nowego koronawirusa.
Jest oczywiście ryzyko tzw. „false positives”, czyli osób pierwotnie błędnie sklasyfikowanych jako chore. Wskaźnik śmiertelności wynosi zresztą niewiele ponad 2%, a zdecydowana większość zmarłych to osoby, które mieszkały w prowincji, gdzie koronawirus się ujawnił. Dodatkowo większość zmarłych to osoby starsze z innymi dolegliwościami – przede wszystkim kardiologicznymi i oddechowymi. Jeszcze kilka dni temu pojawiły się doniesienia, że w Niemczech odnotowano przenoszenie się wirusa od osoby, która nie wykazywała objawów – teraz tę informację zdementowano. Na Filipinach zadziałało połączenie leku na HIV i na grypę. Aktualnie analizowany jest lek, który był kiedyś testowany na wirusa Eboli. Ostatecznie nie został zatwierdzony, ale w trakcie tamtych badań wykazywał aktywność przeciwko znanym wówczas koronawirusom – MERS i SARS. Być może to on stanie się skutecznym antidotum na obecną wersję. Wstępne analizy genetyczne wskazują, że wirus mutuje w taki sposób, jakiego można było oczekiwać od tego typu wirusa. Brak nieoczekiwanych mutacji jest oczywiście pozytywny. Co istotne, tempo rozprzestrzeniania wirusa poza Chinami jest bardzo powolne.
– Kilka lat temu, podczas epidemii SARS, Chińczycy fałszowali dane. Może i dziś zarażonych jest więcej niż Pekin oficjalnie podaje.
Piotr Rojda, CFA: – Rzeczywiście, takie ryzyko istnieje. Ale trzeba pamiętać, że Chińczycy zadeklarowali wpuszczenie do prowincji – gdzie jest najwięcej chorych – przedstawicieli Światowej Organizacji Zdrowia. Dodatkowo ma tam pojechać osobna delegacja amerykańska. To nie eliminuje ryzyka, że fałszują dane na temat koronawirusa, ale je zmniejsza. Widzę inne ryzyko – że jest wielu chorych, którzy jeszcze nie wiedzą, że zostali zarażeni, bo okres inkubacji w przypadku tego wirusa według aktualnej wiedzy może trwać nawet do dwóch tygodni. I wreszcie jest ryzyko, że wirus zacznie mutować w niebezpiecznym kierunku, ale dzięki postępom w sekwencjonowaniu genomu eksperci będą bardzo szybko w stanie ten kierunek zidentyfikować.
Rozmawiał Piotr Gajdziński